Konfiskata 83 procent dochodu dotyka rodziny pracowników najemnych, to znaczy – żyjących z własnej pracy, a nie jakichś plutokratów.

Ponieważ okupujące nasz nieszczęśliwy kraj Siły Wyższe doszły między sobą do porozumienia, która z nich i w jakim zakresie będzie mogła doić Rzeczpospolitą i uczestniczyć w rabunku obywateli, dzięki czemu premier Donald Tusk mógł wreszcie ogłosić skład swojego rządu, prezydent Komorowski – go „powołać” – zanim padnie salwa, to znaczy – zanim Siły Wyższe za pośrednictwem rządu przystąpią do przykręcania nam śruby, możemy wykorzystać chwilę pieriedyszki dla zmniejszenia chaosu semantycznego przy którym biblijna Wieża Babel wygląda na wzór porządku. Doszło już do tego, że wybitnego socjalistycznego polityka, przywódcę Narodowo-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej Adolfa Hitlera zalicza się - i to bez specjalnych sprzeciwów – do „skrajnej prawicy”. Tak twierdził m.in. pan Marek Pol, z którym kiedyś wystąpiłem w jednej z rozgłośni radiowych w audycji „Prawy do lewego”. Na moją ripostę, że przecież Hitler, to wasz człowiek, człowiek lewicy, więc nie przerzucajcie się nim, niczym gorącym kartoflem, bo przynajmniej tutaj, w mojej obecności, nic z tego nie będzie, pan Pol porwał się z miejsca, aż redaktor przestraszył się, że dojdzie do jakichś rękoczynów. Skończyło się na tym, że pan Pol zapowiedział, że już nigdy ze mną nie wystąpi, na co odpowiedziałem mu, że nie sądzę, by z tego powodu pękło mi serce. Przypominam ten incydent, bo niektórzy dyskutanci na Nowym Ekranie twierdzą, że ponieważ świat się zmienił, to i podziały na lewicę i prawicę straciły na znaczeniu. Wydaje się, że nie mają racji, skoro zarówno manipulatorzy z żydowskiej gazety dla Polaków, jak i lewactwo z „Krytyki Politycznej”, bez najmniejszych oporów organizatorom tegorocznego Marszu Niepodległości przypisuje hołdowanie ideologii faszystowskiej. Tymczasem faszyzm jest odmianą jeśli nie socjalizmu, to z całą pewnością – etatyzmu, to znaczy poglądu, według którego jedynym organizatorem życia społecznego, a gospodarczego - w szczególności, pozostaje państwo, roztaczające opiekę nad każdym obywatelem, ale nie indywidualnie, tylko zbiorowo, za pośrednictwem korporacji, do której każdy musi być przypisany – co oczywiście ułatwia również roztoczenie nad każdym politycznego, a także - policyjnego nadzoru.

    Ideologia faszystowska w latach 30-tych zyskała sporą popularność również w Polsce – o czym świadczą nie tylko literackie dokumenty epoki, np. „Kariera Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ale przede wszystkim – jeden z zapisów konstytucji z 1935 roku. W „Karierze Nikodema Dyzmy” widać coraz silniejszą wśród ówczesnych elit tęsknotę za „silnym człowiekiem”, który „zrobi porządek”, to znaczy – podporządkuje obywateli dyscyplinie podobnej do wojskowej. Konstytucja zaś w art. 4 ust. 1 stanowiła, że „W ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”, zaś w ust. 2 tegoż artykułu to „oparcie” konkretyzowała, stwierdzając, że „Państwo zapewnia mu swobodny rozwój, a gdy tego dobro powszechne wymaga, nadaje mu kierunek lub normuje jego warunki”. Z tych zapisów wynika, że – po pierwsze – żaden z przejawów życia społecznego nie może być niezależny od „państwa”, czyli – funkcjonariuszy państwowych oraz – po drugie – może funkcjonować tylko w ramach, jakie „państwo” to znaczy – ci funkcjonariusze mu zakreślą. Wprawdzie wspomina się tam o „swobodnym rozwoju”, ale tylko w kierunku nadanym przez „państwo” i na ustanowionych przez nie warunkach. Jakież to podobne do dodanego w 1976 roku art. 3 konstytucji PRL, stwierdzającego, że „Przewodnią siłą polityczną społeczeństwa w budowie socjalizmu jest Polska Zjednoczona Partia Robotnicza”! Z tą tylko różnicą, że o ile w PRL ramy życia społecznego zakreślała partia, z racji swojej iluminacji w zakresie nieubłaganych praw dziejowych, to w II Rzeczypospolitej – „państwo”, czyli funkcjonariusze państwowi z racji iluminacji w zakresie „dobra powszechnego”. Nic zatem dziwnego, że gdyby nie wasalizacja PRL przez Związek Sowiecki, to zwolennicy przedwojennej „sanacji” nie mieliby wobec PRL specjalnych zastrzeżeń. Dlatego też np. kontynuujące piłsudczykowską tradycję Prawo i Sprawiedliwość, głoszące program „Polski solidarnej”, jest w gruncie rzeczy partią co najmniej etatystyczną, z domieszką właściwych przedwojennej żoliborskiej inteligencji skłonności socjalistycznych.
 
   W tej sytuacji nie dziwi mnie sprzeciw wielu dyskutantów wobec zaproponowanego przeze mnie kryterium podziału na lewicę i prawicę, a zatem – również na formacje wolnościowe oraz te, które tylko pod takie podstępnie się podszywają. Kryterium tym jest pogląd na dominujący sposób podziału dochodu narodowego - czy powinien być dokonywany przymusowo i poprzez państwo, czy też – dobrowolnie i poprzez rynek. Z pozoru kryterium to jest bardzo wąskie i nie odzwierciedla wszystkich możliwych odcieni – ale w rzeczywistości jest odwrotnie. Rzecz w tym, że pogląd na sposób podziału dochodu narodowego determinuje model państwa – czy jest on socjalistyczny, a przynajmniej – etatystyczny, czy też – wolnościowy. Jeśli bowiem uznamy, że dominującym sposobem podziału dochodu narodowego powinien być podział przymusowy za pośrednictwem państwa, to znaczy, że „państwo” czyli w praktyce – funkcjonariusze państwowi mają prawo swobodnego decydowania o przeznaczeniu bogactwa, jakie obywatele wytwarzają swoją pracą. Konsekwencją takiego uprawnienia jest wyzucie obywateli z władzy nad tym bogactwem i przyznanie jej funkcjonariuszom państwowym. Rozdzielają oni to bogactwo według swoich wyobrażeń o „sprawiedliwości społecznej” między poszczególne grupy obywateli. W rezultacie te grupy, czyli korporacje zawodowe i społeczne, uczestniczą w podziale dochodu narodowego nie według społecznej przydatności swojej pracy, tylko według przydatności dla funkcjonariuszy publicznych. Nic zatem dziwnego, że władze państwowe konfiskują statystycznej rodzinie pracowników najemnych 83 procent wypracowanego przez nią dochodu, by następnie część tych pieniędzy przdekazać jej w ramach tzw. konsumpcji zbiorowej (edukacji, ochrony zdrowia i socjalu), której standard i zakres określają one same. W takim modelu państwa obywatel pozbawiony jest przez pasożytniczą warstwę biurokratyczną władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarza i może tylko wybrać sobie ciemięzców, natomiast nie wolno mu położyć kresu ciemiężeniu. Znakomitą tego ilustacją jest ustawa o referendum, wyłącząjca możliwość przeprowadzenia referendum w sprawie wysokości fiskalnych obciążeń obywateli. Trudno zatem nawet przy najlepszych chęciach, uznać taki model państwa za „wolnościowy”.
 
   Jeśli natomiast uznamy, że dominującym sposobem podziału dochodu narodowego winien być podział dobrowolny za pośrednictwem rynku to znaczy, że – po pierwsze – poza kosztami utrzymania państwa, to znaczy – finansowaniem tzw. własnych potrzeb państwa, czyli dziedzin związanych ze stosowaniem przemocy (wojsko, policja, wymiar sprawiedliwości, polityka zagraniczna oraz administracja niezbędna do zawiadywania tymi dziedzinami), obywatele nie są przez funkcjonariuszy państwowych pozbawiani władzy nad bogactwem jakie wytwarzają. Nie ulega zatem wątpliwości, że przy tym modelu państwa zakres ich wolności jest nieporównanie większy, a poza tym – co nie jest obojętne z punktu widzenia sprawiedliwości – udział każdego obywatela w podziale dochodu narodowego jest uzależniony od rynkowej wartości jego pracy. Wielu ludzi bardzo się na to oburza, że takie podejście oznacza dehumanizację stosunków międzyludzkich i traktowanie pracy wyłącznie jako towaru. Nie mają racji – bo jedynym dowodem, czy czyjaś praca jest pożyteczna, czy nie, jest to, czy ktoś inny gotów jest za nią dobrowolnie zapłacić. Dlatego właśnie funkcjonariusze państwowi tej weryfikacji za żadne skarby nie chcą się poddać i swoje dochody najzwyczajniej w świecie wymuszają od podatników groźbą użycia siły. Warto też uprzedzić zarzuty, że taki model faworyzuje ludzi bogatych. To akurat nieprawda, bo przy modelu etatystycznym ludziom bogatym znacznie łatwiej skorumpować funkcjonariuszy państwowych by potraktowali ich specjalnie, przyznając im różne ulgi – co przecież jest sytuacją nagminną a nawet – zinstytucjonalizowaną pod postacią lobbyingu. Konfiskata 83 procent dochodu dotyka rodziny pracowników najemnych, to znaczy – żyjących z własnej pracy, a nie jakichś plutokratów.
 
    Podnoszone też były zarzuty, że nie doceniam znaczenia takich kryteriów, jak stosunek do Pana Boga i historii. Ależ doceniam – jednak jako kryterium posiłkowe – bo ocena przedstawionych wyżej alternatywnych modeli państwa nie jest uzależniona od wiary w Boga, tylko od logicznego rozumowania. Powiem więcej; model wolnościowy powinien być nawet bardziej przekonujący dla ludzi wierzących, ponieważ właśnie on wydaje się bliższy przykazaniom Dekalogu, a zwłaszcza – przykazaniu „nie kradnij”. Zarzut niedoceniania przez mnie kryteriów historycznych jest bezzasadny już choćby w świetle uwag na temat faszyzmu. Zatem – korzystając z chwilowej pieriedyszki, zanim okupujące nasz nieszczęśliwy kraj Siły Wyższe za pośrednictwem marionetkowego rządu premiera Donalda Tuska przystąpią do rabowania naszego mienia w tempie stachanowskim – spróbujmy zastanowić się, czego właściwie powinniśmy chcieć w momencie, gdy jakimś cudem pojawi się szansa na zmianę obecnej sytuacji.

Stanisław Michalkiewicz